Aby je wykonać połóż dłoń na piłce lekarskiej i wykonaj pompkę. Podczas każdego powtórzenia zmieniaj ramię spoczywające na piłce. To jedynie niektóre ćwiczenia z piłką lekarską, które pozwolą Ci ćwiczyć mięśnie w całym ciele. Są również idealne do tworzenia serii ćwiczeń z krótkimi przerwami między nimi, a nawet 43. Zabawa „Rzut piłką do kosza” Grupa osób trzyma chustę. Na jej środek kładziemy piłkę. W określonej odległości od krawędzi chusty ustawiany jest kosz (kosz może być jedynie oznaczony na ziemi w postaci np. koła – narysowany kredą lub ułożony z przedmiotów). Zadaniem osób trzymających chustę jest wrzucić do kosza RZUĆ JAK NAJWIĘCEJ. • 4-5 osobowy zespół przy każdym koszu. • Na gwizdek, zawodnicy rzucają jednocześnie do kosza. • Czas gry 1’. • Wygrywa drużyna, która w wyznaczonym czasie zdobędzie więcej punktów. • Rzuty z dowolnej odległości. • Zawodnicy nie muszą rzucać swoją piłką (zbierają dowolną piłkę spod kosza). Gdy zawodnik będący w ruchu, chce podać lub wykonać rzut do kosza, ma prawo wybić się z nogi obrotu, a następnie (nawet z piłką) opaść na stopę (lub obie stopy jednocześnie), po czym jedna lub obie stopy mogą zostać ponownie oderwane od parkietu, lecz do póty nie może ponownie opaść którąkolwiek ze stóp na podłogę podobne do "rzut do kosza" po angielsku — Słownik polsko-angielski. rzeczownik. rzut spod kosza = lay-up , także: layup. rzut piłką do kosza = basketball shot. celny rzut do kosza = buzzer beater. rzut wykonywany podczas ruchu z dala od kosza = fallaway. Zobacz także: niedolot. Magda i Antek rzucali piłką do kosza. Antek trafił do kosza (3x-2 razy, a Magda trafiła (15-x) razy, każde z nich trafiło do kosza przynajmniej jeden raz. Uzasadnij że łącznie oddali nie mniej niż 15 i nie więcej niż 41 celnych rzutów uzasadnij odpowiedź pottrzebuje na poniedziałek DcaS5. Po rzucie z ponad 20 metrów piłka leci przez 1,8 sekundy. „Rzuca z własnej połowy. Trafił? Trafił! Niebyw… Coś niebywałego!” – krzyczy, sylabizując ostatnie słowo Ryszard Łabędź komentujący mecz Nobilesu Włocławek ze Śląskiem Wrocław w TVP 1. Od najsłynniejszego rzutu w historii polskiej ligi koszykarzy, którym Jacek Krzykała wygrał spotkanie dla Śląska, minęło już 20 lat. Jacek Krzykała (Fot. Mieczysław Michalak/Agencja Gazeta) Retro – wyjątkowe buty do basketu tylko w Sklepie Koszykarza >> 3 października 1998 roku, mecz siódmej kolejki sezonu. 86:85 dla Śląska we Włocławku, pięć sekund do końca, rzut sędziowski pod koszem gości. David Van Dyke, środkowy Nobilesu, wygrywa wznowienie i zbija piłkę do tyłu. Dopada do niej Roman Prawica, który po zwodzie i koźle rzuca za trzy. „Trafił! Za trzy! Roman Prawica bohaterem tego spotkania” – krzyczy komentator TVP Ryszard Łabędź, podczas gdy kibice w małej włocławskiej hali niemal spadają z trybun, a tłum graczy i trenerów z Włocławka wyściskuje Prawicę na środku boiska. – Zegar poszedł do końca, myśleliśmy, że to koniec, że wygraliśmy. Byliśmy w euforii, bo zwycięstwo ze Śląskiem dla Anwilu było czymś wyjątkowym. Radość była niesamowita – wspomina dzisiaj Prawica. – Jak Romek trafił za trzy, to wpadliśmy na parkiet, rzuciliśmy się mu na szyję, przewróciliśmy go z radości na boisko. Sędziowie cofnęli zegar o sekundę, więc zeszliśmy z boiska, ale stojący obok mnie Arek Makowski cieszył się: „Ale będzie impreza!” – opowiada Hubert Radke, były koszykarz Anwilu. Impreza była, ale we Wrocławiu. Goliat, Dawid, chęć rewanżu Mecze Śląska z Nobilesem były klasykiem, największą ligową rywalizacją w latach 90. Śląsk, krajowy potentat z metropolii, którego największym symbolem był najbardziej utytułowany polski koszykarz i trener Mieczysław Łopatka, medale mistrzostw Polski kolekcjonował regularnie – w przedziale lat 1963-91, który wyznaczają srebrne dla Polski mistrzostwa Europy we Wrocławiu oraz awans do ekstraklasy zespołu z Włocławka, Śląsk z ligowego podium spadł tylko sześć razy! Nobiles, absolutny debiutant na koszykarskiej mapie z nieco ponad 100-tysięcznego Włocławka, budowany był w błyskawicznym tempie jako jeden z pierwszych po demokratycznych przemianach przełomu lat 80. i 90. Dokładnie w 1990 roku szef firmy Provide wpadł na pomysł, by z trzecioligowej Włocłavii stworzyć silny zespół. Siłę tworzyli najpierw dwaj Białorusini Jewgienij Pustogwar i Siergiej Słaniewski, a także koszykarze kupieni z Koszalina, Bydgoszczy, Torunia i Szczecina. Trenerem został Mirosław Noculak, a gwiazdą – od sezonu 1991/92 – Igor Griszczuk. Po piorunującym awansie do ekstraklasy Provide zbankrutowało, ale drużynę uratowała w ostatniej chwili fabryka farb i lakierów. Nobiles przeprowadził duże transfery i już w pierwszym sezonie awansował do finału ligi. Z dominującym w latach 90. Śląskiem, którego prowadził znakomity wówczas Keith Williams, przegrał jednak sromotnie – 73:121, 84:92 i 65:101. Dla włocławian to był smutny, ale jednak początek wielkiej rywalizacji. – W pierwszym sezonie w ekstraklasie chodziłem na wszystkie mecze Nobilesu i doskonale pamiętam to przekonanie wśród kibiców, a nawet w całym mieście, że na pewno zrewanżujemy się Śląskowi w roku kolejnym. W tym kolejnym sezonie się nie udało, ale chęć rewanżu rosła i wytworzyła się ta cała otoczka towarzysząca potem meczom Nobilesu ze Śląskiem – wspomina Radke. Kilka metrów Griszczuka Po trafieniu Prawicy Włocławek jest ekstazie, ale szybko okazuje się, że spotkanie jeszcze się nie skończyło. – W momencie rzutu sędzia stolikowy nacisnął na przycisk zatrzymujący czas, ale czas nie stanął. Dlatego po konsultacjach z sędziami pozwoliliśmy dograć Śląskowi sekundę – wyjaśniał po meczu komisarz Eugeniusz Kuglarz. Zamieszania nie byłoby, gdyby nie fakt, że właśnie z początkiem sezonu 1998/99 wprowadzono przepis o zatrzymywaniu czasu gry w ostatnich dwóch minutach po zdobytym koszu. Teraz, podczas oglądania powtórki końcówki na YouTube, widać, że w momencie, w którym piłka wpada do kosza po rzucie Prawicy, na zegarze są dwie sekundy. Wówczas, w gorącej atmosferze, sędziowie cofnęli zegar o jedną. Trener Nobilesu Eugeniusz Kijewski prosi o czas. – Dokładnie pamiętam tę przerwę – mówiłem koszykarzom, że musimy kryć rywali tak, żeby piłkę dostali, stojąc tyłem do kosza, a nie przodem – wspomina teraz Kijewski. – Mieliśmy postawić strefę pod własnym koszem i próbować bez faulu przechwycić lub choćby wybić długie podanie – dodaje Prawica. Trzech koszykarzy Nobilesu pilnuje gości na własnej połowie, Alan Gregov wyszedł wyżej i kontroluje zasłonę, którą Jarosław Zyskowski wykonuje Andrzejowi Adamkowi. Piłkę zza linii końcowej wybija Raimondas Miglinieks – przez ułamek sekundy rozważa długie podanie, ale w końcu daje piłkę najbliżej stojącemu Krzykale, od którego na kilka metrów odszedł Griszczuk. – Akurat Igor przestraszył się, że Krzykała go wyprzedzi, i cofnął się o kilka metrów. Jednocześnie bał się, że Śląsk wykona długie podanie. Gdyby Krzykała dostał piłkę tyłem do kosza, to w sekundę nie zdołałby się odwrócić i oddać rzut – analizuje po latach Kijewski. Retro – wyjątkowe buty do basketu tylko w Sklepie Koszykarza >> Mafia, Teleexpress, śruba i „Rumunia” Kibice o rywalizacji Śląska z Nobilesem mówią „święta wojna”, w Wikipedii jest nawet strona „Mecze Anwilu Włocławek ze Śląskiem Wrocław”. Wynika z niej, że było 88 takich spotkań, z których 54 wygrali wrocławianie. Aż 42 mecze odbyły się w play-off, aż 25 w pięciu finałach, z których w każdym zwyciężał Śląsk. – Jak Śląsk przyjeżdżał do Włocławka, to działy się rzeczy niespotykane na innych meczach – opowiada Radke. – Na starej hali we Włocławku kibice zasypywali serpentynami połowę boiska, na której miał się rozgrzewać Śląsk, uniemożliwiając bieganie, i dwie drużyny musiały się wspólnie rozgrzewać na jeden kosz. Porządkowi serpentyny sprzątali, ale kibice rzucali nowe. Pamiętnych meczów było mnóstwo. W pierwszym spotkaniu wspominanego finału z 1992 roku Jarosław Zyskowski ze Śląska tak niefortunnie uderzył w podkoszowej walce Griszczuka, że Białorusin doznał ciężkiego urazu odcinka piersiowego kręgosłupa. Griszczuk mówił wówczas, że takie zagrania się zdarzają, ale dla kibiców z Włocławka Zyskowski był wrogiem nr 1. W półfinale w 1996 roku, w trzecim meczu we Wrocławiu, Griszczukowi odgwizdano piąte przewinienie już w 32. minucie, a Nobiles przegrał zaciętą końcówkę. Faule Białorusina były wątpliwe, a ten – zawsze w gorącej wodzie kąpany – miał wtargnąć do szatni sędziów i grozić im białoruską mafią. W finale w 1999 roku, podczas dramatycznego meczu nr 6, który Anwil wygrał 71:68 i wyrównał stan rywalizacji na 3-3, TVP 1 przerwała transmisję ze względu na emisję „Teleexpressu”. Tysiące ludzi pod starą halą we Włocławku były rozwścieczone, bo telewizyjny przekaz był jedynym źródłem przebiegu meczu. Ekipa TVP obawiała się potem o swoje bezpieczeństwo, a spotkanie przeszło do historii ze względu na nieudolność decydentów z telewizji. Senator PO Andrzej Person, kibic drużyny z Włocławka, wspomina, że w starej hali w tym mieście śrubą trafiony został kiedyś obecny marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna, który był prezesem Śląska. – Kibice z Wrocławia mówili na nas „Rumunia”, ale ja zawsze apelowałem, żeby te ich określenia znosić z godnością – mówi Person. Znosili je także koszykarze, z których wielu – np. Raimondas Miglinieks, Alan Gregov, Dainius Adomaitis, Robert Kościuk czy Andrzej Wierzgacz – grało i we Wrocławiu, i we Włocławku. 1,8 sekundy Po sześciu kolejkach sezonu 1998/1999 Anwil był na pierwszym miejscu w tabeli. W siódmej do Włocławka przyjechał Śląsk i, co w złotych czasach dla koszykówki było naturalne, ekipa TVP. Spotkanie potentatów było dramatyczne, a „Gazeta” opisywała je tak: „W pierwszej połowie dopiero w ostatnich pięciu minutach goście uzyskali znaczną przewagę (49:38). Jeszcze w 33. minucie prowadzili 75:70. Włocławianie w ataku mądrze grali na Davida van Dyke’a, z dystansu nie mylił się Alen Gregov i po dwóch minutach wyrównali. Siedem sekund przed ostatnim gwizdkiem Igor Griszczuk trafił pierwszy rzut wolny (85:86). Drugi chybił, a do piłki rzucili się Krzykała i van Dyke. Sędziowie nakazali rzut sporny”. Po koszu Prawicy, czasie dla Nobilesu i chwili zawahania Miglinieksa piłkę otrzymuje niepilnowany Jacek Krzykała. – W tej sekundzie nie było czasu, żeby myśleć, po prostu rzuciłem – opowiadał tuż po meczu jego bohater. – Wiedziałem, że to jedyna szansa. Wszyscy włocławianie cofnęli się pod własny kosz, by pilnować naszych wysokich. Gdy rzuciłem, nie podejrzewałem, że piłka wpadnie. Gdy już leciała, pomyślałem, że dobrze leci. Wpadła i dalej już nie pamiętam, bo wszyscy się na mnie rzucili. Po rzucie Krzykały z ponad 20 metrów piłka leci przez 1,8 sekundy. „Rzuca z własnej połowy. Trafił? Trafił! Niebyw… Coś niebywałego!” – krzyczy, sylabizując ostatnie słowo Ryszard Łabędź. Dzisiaj komentator TVP wspomina: – Była konsternacja po rzucie – zaliczą punkty czy nie? Sędziowie podchodzili do stolika, były narady, protesty, radość i niepewność. Ale to dość szybko się rozstrzygnęło i tylko potem ze strony Nobilesu było jakieś niepotrzebne przeciąganie kontrowersji. – Na pewno ta akcja została przeprowadzona w czasie i rzut został słusznie zaliczony – twierdził krótko po wygranej trener Śląska Andrej Urlep, a Kijewski mówił: – Sędziowie uznali, że rzut trzeba zaliczyć, więc został zaliczony. Dla Nobilesu był to początek czarnej serii, bo dwa kolejne mecze z zespołami ligowej czołówki – z Ericssonem Bobrami Bytom i Hoopem Pekaes Pruszków – włocławianie przegrywali w ostatnich sekundach. Jak ZSRR – USA w Monachium Bohater Krzykała o swoim słynnym rzucie mówi dzisiaj bez ekscytacji: – To był po prostu fajnie zakończony mecz, o którym mówiło się przez lata. Nie pamiętam już, jak miała wyglądać ta akcja, ale nie dziwię się Igorowi, że się cofnął, bo ile takich rzutów z daleka wpada do kosza? Jeden ze 100, może 200. W tym przypadku mieliśmy szczęście, a oni pecha. Czy Krzykała czuje się niewolnikiem tego rzutu? – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, choć na pewno się to za mną ciągnęło, przypominano mi ten rzut – zastanawia się były koszykarz. Prawica, który byłby bohaterem, gdyby nie Krzykała, mówi wprost: – Ten rzut mnie prześladuje – gdzie bym się nie pojawiał, ciągle mi się go przypomina. Trafiłem trójkę, ale i tak wszyscy mówią o rzucie Jacka, wszyscy mnie o tą akcję pytają. – Niesamowity rzut. Nie widziałem takiego innego w karierze. Chociaż… – Prawica zawiesza głos i kontynuuje: – Sam trafiłem kiedyś podobny na spartakiadzie młodzieży – w finale z Bydgoszczą udało mi się wyprowadzić taki rzut zza połowy boiska przy remisie. Wpadło, zdobyliśmy złoto. To był mój najważniejszy rzut – śmieje się koszykarz ze Stalowej Woli. Person o Rzucie Krzykały: – To była najbardziej dramatyczna końcówka meczu w Polsce, jaką widziałem. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to porównanie z finałem igrzysk w 1972 roku, kiedy ZSRR pokonał USA punktem po rzucie w ostatnim sekundzie, które poprzedzało wielkie zamieszanie z cofaniem czasu. Krzykała, w 1998 roku zawodnik 22-letni, został później nagrodzony za pamiętną akcję przez… rywali. – Jak Nobiles przyjechał w tamtym sezonie na rewanż do Wrocławia, to przed meczem dostałem serwis do kawy. Goście mówili, że choć przegrali, to przez niecodzienne okoliczności nazwa ich klubu i sponsora była szeroko promowana – wspomina Krzykała. – O moim rzucie mówi się tyle ze względu na okoliczności – daleki dystans, to, że decydował o zwycięstwie, no i ta święta wojna z Włocławkiem – mówi były koszykarz Śląska. I rzeczywiście, ten mecz z października 1998 roku był wielki, choć odbywał się w sezonie zasadniczym – zagrali w nim jednak Alan Gregov, Igor Griszczuk, Tomasz Jankowski czy Bartłomiej Tomaszewski (Nobiles) i Jarosław Zyskowski, Raimondas Miglinieks, LaBradford Smith czy Maciej Zieliński (Śląsk), a na ławkach siedzieli Eugeniusz Kijewski i Andrej Urlep, którzy wszyscy razem tworzyli historię polskiej koszykówki w latach 90. Drugi „rzut Krzykały” Rok po słynnym rzucie koszykarz Śląska doznał kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych w lewym kolanie. – To przyhamowało moją karierę, choć potem grałem jeszcze i w Śląsku, i np. w Prokomie Trefl Sopot, ocierałem się o kadrę Polski. Urazy to część życia sportowca i trzeba sobie z tym radzić. Z jednej strony jest to ciężki okres, którego nikomu nie życzę, ale z drugiej taka przerwa uczy pokory, kształtuje charakter, pomaga w dążeniu do celu. W sezonie 2005/06 Krzykała trafił drugi „rzut Krzykały” – już jako zawodnik Stali Ostrów trafił za dwa w ostatniej sekundzie wyjazdowego meczu ze… Śląskiem we Wrocławiu. – Powiem banalnie – takie jest życie sportowca, który wychodzi na boisko z myślą o zwycięstwie niezależnie od tego, dla kogo i z kim gra – komentuje Krzykała. Jako syn koszykarza – ojciec Wojciech na przełomie lat 70. i 80. święcił triumfy w ekstraklasie z lubelskim Startem i Górnikiem Wałbrzych – Jacek Krzykała na koszykówkę był skazany. – Jako dziecko przebywałem z tatą na turniejach, obozach, meczach i często miałem piłkę w ręku, którą sobie rzucałem – mówi. Czy od początku trafiał tak niesamowite rzuty? – Z tym moim rzutem to na początku kariery było różnie, ale rzeczywiście dużo nad tym elementem pracowałem i skuteczność z gry – szczególnie z dystansu – poprawiałem – mówi bohater. Co obecnie robi Krzykała? – Pracuję w firmie, która jest przedstawicielem Spaldinga na Polskę, a poza tym trenuję juniorskie grupy w Śląsku. Czy planuję trenerską karierę? AWF-u nie skończyłem, tylko Akademię Ekonomiczną, i zawsze myślałem, że po zakończeniu kariery właśnie z tą ścieżką się zwiążę. Ale z koszykówką ciężko się rozstać, bycie trenerem to takie przedłużenie kariery zawodniczej. Prowadzę zespoły młodzieżowe, ale kto wie – może kiedyś sprawdzę się w seniorach? Nie mówię nie, ale potrzeba mi i nauki, i szczęścia. Szczęście i Krzykała? Na boisku chodzili parami. Łukasz Cegliński *artykuł pierwotnie (2011 rok) ukazał się w

efektowny rzut piłką do kosza